Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przeszedł Sosseliu i zbliżał się do Lormine, gdy oczy ćmić mu się poczęły, a pod jego nogami ziemia chwiać mu się zdawała.
— Odwagi, odwagi — mówił on — to nic, ja ją odszukam, bo ja ją odszukać muszę.
Oparł się na lasce, lecz sądził, że ona się gnie pod nim jak pręcik. Paweł zachwiał się i upadł bez przytomności w wilgotny rów, ciągnący się wzdłuż drogi.
Z tego stanu obudziło go uczucie zimna i gorąca, a gdy otworzył oczy ujrzał źle ubranego mężczyznę z siwą brodą, który mu w zimnej wodzie zamaczaną chustkę do czoła przykładał i do gardła wódkę z flaszki wlewał. O kilka kroków stał wózek, a przy nim nędzny, chudy koń i wielki wyżeł był w pobliżu.
— No, lepiej teraz? — zapytał ów człowiek, gdy Paweł oczy otworzył.
— O wiele lepiej! Mam to panu zawdzięczyć.
— Robiłem to, jak mogłem. Miałem pana za umarłego, gdym zobaczył, że pan tam leżysz. Lecz Bogu dzięki, przeszło to jakoś. Ale skądże to przyszło?
— Nie wiem. Owładnął mię obłęd i upadłem.
— Pan z daleka przychodzi?
— Z Paryża.
— Piechotą? — zawołał Vaubaron, on to bowiem był.
— O nie, piechotą przychodzę dopiero z Rennes, lecz jużem się do tego przyzwyczaił i zrobiłem wczoraj piętnaście mil.
— A dzisiaj siedm. A to rozumie pańskie znu-