Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzę wydawało się wesołe i silniejsze.
Strzepując zwilżoną skórę, skakał koło pana, jakby się nic szczególnego nie przydarzyło. Uspokojony jechał mechanik dalej i około piątej godziny dotarł do małego miasta Ploermel.
Ulokowawszy wóz i pakunki w pierwszej gospodzie, którą napotkał, skorzystał z wieczora, dał przedstawienie figur woskowych i zyskał małą sumę wystarczającą na zapłacenie za nocleg i posiłek.
Po przedstawieniu złożył swe figury w wozie i kazał sobie wskazać pokój, w którym miał noc przepędzić. Był to rodzaj nieco umeblowanego gabinetu położonego tuż obok stajen. Vaubaron zwrócił duszę do Boga, jakto zwykł był czynić co wieczora. Z ostatnią myślą o córce, popadł on, głaskając psa, w twardy sen znużonego człowieka.
Po dwu może godzinach obudził go nagły szelest. Koła szybko jadącego wozu toczyły się po nierównym bruku. Słychać było rżenie koni, dzwonki i trzask bicza. Nagle ucichł głośny hałas; powóz zatrzyma! się przed gospodą, a pocztylion poprzedniej stacyi począł wyprzęgać konie. Nic nie było zwyczajniejszego i Vaubaron nie byłby poświęcił ani jednej chwili temu, co się zewnątrz działo, gdyby się nagle wyżeł nie obudził i gwałtownym gniewem nie zawrzał.
Z początku skomlał, potem począł głośno szczekać, stawiać się na tylne nogi, drapać do drzwi pazurami, gryść je, krótko mówiąc, zwierzę okazywało objawy dzikości, nie leżącej ani w jego naturze, ni temperamencie. Od chwili do chwili sta-