Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał się jego głos podobny chrypliwemu wyciu tygrysa, któremu odebrano młode.
Mechanik starał się psa uspokoić. Niewiadomo skąd stan wyżła podwajał się coraz bardziej; zgrzytał zębami, piana mu się z paszczy toczyła a on nie ustawał w swych napadach na drzwi.
— To coś nienaturalnego — pomyślał Vąubaron. — Co to znaczy? Nie wiem, lecz muszę popatrzyć.
Zeskoczył z łóżka, ubrał się szybko, i trzymając wyżła za obrożę otworzył drzwi. Tristan skoczył tak nagle, że ledwie się nie wyrwał z rąk Vaubarona, lecz ten jeszcze silniej go zatrzymał. Na podwórzu widać było kręcących się z latarniami ludzi. Na drodze stał zaprzągnięty powóz podróżny. Vaubaron ciągnięty więcej jak prowadzony przez Tristana zbliżył się do powozu.
Nie miał czasu osiągnąć go. Nowy pocztylion wsiadł na siodło i biczem i ostrogami popędził konie. Tristan rwał się z rąk swego pana wśród porywającego szczekania. Widocznem było, że jego instynkt pędził go do wozu, a zmuszony do posłuszeństwa, dręczony był gwałtowną męką zwątpienia, które w ten sposób okazywał.
Pocztylion poprzedniej stacyi przygotowywał się do powrotu.
— Kochany przyjacielu — zapytał go Vanbaron — proszę, kogo pan przywiózł?
— Naprawdę, że nie wiem — odpowiedział pocztylion. — Wszystko, co o nich wiem, to jest to, że lubią prędko jechać i płacą, jak dzielni ludzie.