Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak jest.
— Byłbyś pan przypadkiem tym młodym człowiekiem?
— Jakim?
— Wiem, co chce powiedzieć.
— Być może, lecz ja nie wiem.
— Jednem słowem, jak się pan nazywa?
— Paweł Mercier.
— Aha! Byłam pewną, tego... przecież nosiłam list na pocztę... być może, żem źle zrobiła, lecz biedna mała panna prosiła tak długo, że nie miałam siły odmówić. Pan jesteś pewnie jej kochankiem, a kochankowie mię zajmują.
— Takie więc przeznaczenie — szeptał do siebie Paweł — że gdzie się dziś zwrócę, tam znachodzę współczucie i dzielne serca! Czyż nieszczęście znużyło się wreszcie prześladując mnie ciągle?
Opuszczając szybko ulicę Amandiers, zjadł dobry objad, który mu po kilkunastudniowym głodzie szczególnie smakował i udał się na pocztę, aby tam powziąć wiadomości. Łatwo się dowiedział, że o drugiej godzinie zamówiono konie. Od pocztyliona dowiedział się, że on po krótkim zatrzymaniu się na ulicy Amandiers jeździł dorożką do stacyi w Sevres, i wiózł dwóch mężczyzn i młodą pannę, a jego kolega powiózł ich dalej do Versailles. A więc w drodze do Bretanii.
Jakież więc powody mogły tam magnetyzera i Rodilla ściągnąć? Dlaczegóż brali ze sobą Blankę? Napróżno stawiał sobie Paweł te pytania, nie mógł na nie odpowiedzieć.