Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wadziło — rzekła Blanka drżącym głosem — Pawła spotkało pewnie jakieś nieszczęście!
— Uspokój się pani, albo ja milczeć muszę.
— Mów pan, o mów pan w imię Boga, bo ta trwoga, ten niespokój zabija mię! Cokolwiekby go spotkało, chcę wiedzieć o tem.
— Nie jest to właściwie żadne nieszczęście, lecz niepomyślny wypadek.
— On jest chorym, rannym, może umierającym.
— Jest ranny, ale przysięgam pani, że nie ma niebezpieczeństwa, zapewniam panią że wyzdrowieje.
— Zlituj się pan nademną, czuję, że myśli mi się mącą; prawda nie może być straszniejszą od tej niepewności. Powiedz pan co się stało; chcę wszystko wiedzieć i będę miała odwagę usłyszeć to.
— Więc słuchaj moje biedne dziecię i wierz mym słowom, bo ci nic nie ukryję. Paweł mieszka w tym samym domu co i ja. Dziś popołudniu wysłałem go w bardzo ważnej sprawie i z niecierpliwością oczekiwałem jego powrotu. W tem usłyszałem na ulicy krzyk, przychodzę do okna i widzę jak dwu ludzi niesie mego przyjaciela prawie bez życia.
Blanka nie miała już siły utrzymać się na nogach, padła na kolana i wołała:
— Boże mój i Panie! O mój dobry Boże, Paweł nie żyje!
— Przysięgam pani jeszcze raz, że tak nie jest! Przyjaciel pani poszedł za swą nierozmyślną odwagą i rzucił się dzikiemu koniowi pod nogi, który mógł roztratować jednę panią i dziecko; koń uderzył go kopytem, on stracił przytomność nie będąc jedna-