Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Książka jest prawie bez wartości.
— Co, bez wartości! Boże sprawiedliwy na niebie, tak mówić! — wołał Paweł z rozpaczą. — O gdybym miał wszystkie dobra na ziemi, oddałbym, abym mógł napowrót otrzymać tę książkę.
— Co pan chcesz mój młody przyjacielu, ja nie jestem zakochany i patrzę na takie rzeczy spokojniejszem okiem.
— Czyli inaczej, że pan ma kamień zamiast serca; gdyż nic pana wzruszyć nie potrafi. Pan nie pojmujesz nawet mego położenia. Co z tego będzie? Czyż nie cięży na mnie pozór nędznika, który nawet najdroższej rzeczy, którą mu powierzono, zachować nie potrafi? Jak mocno zawiniłem w oczach Blanki, która całą swoją przyszłość w moje ręce złożyła. Czyż nie zarzuci mi, że dałem sobie zrabować jej największy skarb, nie broniąc go wcale. Ona nie będzie mię kochać, lecz pogardzać, ona odepchnie mię od siebie. O jakżem ja nieszczęśliwy i biedny!
Paweł ukrył twarz w rękach i upadł bezwładny w krzesło. Rodille pocieszał go wszelkiemi rozumowemi podstawami, lecz Paweł, jak to zwykle chorzy robią, usuwał lekarstwa, które mu podawano.
— Ależ mój panie, pan rozpaczasz zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze nadzieja nie stracona.
Paweł podniósł zwilżone oczy.
— Co pan mówi? mogęż otrzymać zrabowany mi przedmiot?
— Spodziewam się, że jeżeli nie suknie i pieniądze, to może biblią.