Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wczoraj wieczór, jeźli mię pamięć nie zawodzi, mówił Rodille dalej, mówiliśmy o ważnych rzeczach, aleśmy nie skończyli: to nie dobrze, masz pan ochotę mówić dalej.
— O pewnie, mój panie — odrzekł Paweł, który na pierwszą myśl o Blance zupełnie oprzytomniał.
— A więc przynieś pan książkę, o której mówiliśmy, która poprowadzi nasze badania i objaśni o imieniu Bernard.
— W tej chwili powrócę.
— Ja przeglądnę tymczasem akta o Bernardach.
Mercier opuścił biuro i pobiegł na poddasze, lecz gdy chciał szukać klucza do pomieszkania, ujrzał że ono było otworzone.
— Mój Boże, co to ma znaczyć?
Szybkim skokiem znalazł się w pokoju i struchlał, gdy zobaczył, że szuflady od komody były wysunięte. Biblii i pieniędzy nie było. Wydał dziki okrzyk, rwał włosy z głowy, zbiegł jak szalony po wschodach i nieprzytomny stanął przed Rodillem.
— Panie i Boże! — zawołał ostatni z dobrze udanem przerażeniem. — Co się panu stało, mój kochany przyjacielu? Spotkało pana nieszczęście? Czyś pan nagle zachorował?
— Okradziono mię! — wołał nieszczęśliwy.
— Myślę że nie wiele!
— Wszystko, co posiadałem drogiego?
— Pieniądze, ubiór?
— Nic by na tem nie zależało; więcej, jak to wszystko razem, ową drogą biblią.
— Ależ, moje dziecię, sprawa nie jest tak złą.