Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powierz mi pani swój skarb; dobrze?
— O tak, to najlepiej. U pana czy u mnie, to teraz wszystko będzie nasze wspólne!
— Daj mi pani swą drogą książkę i nie obawiaj się o nią.
Blanka podniosła się, znikła w ciemności, w kilka sekund powróciła i dała Pawłowi księgę, którą on ucałował i powiedział:
— Przysięgam pani, że będę tę księgę szanował tak jak i pani. Zresztą nie na długo się pani z nią rozłączy, gdyż niedługo zostaniesz pani w tym domu.
— Któż mnie zabierze?
— Ja!
— Dokądże mnie pan zaprowadzisz?
— W pewne miejsce schronienia, dopóki się nie pobierzemy.
— Moje zaufanie jest głębokie, bez granic i ślepe; przyznaję panu prawo prowadzić mnie; co mi czynić polecisz, to się stanie i idę sama, dokąd pan żądasz. Lecz widzę więcej jak jedną przeszkodę.
— Ja zaś żadnej!
— Doktor będzie się starał wszelkimi sposobami wstrzymać moje oddalenie.
— Nie będziemy go długo prosić o pozwolenie. Pewnego pięknego wieczora odejdziemy razem, na drugi dzień rano znajdzie on klatkę próżną.
— Pan nie znasz Hornera. Nie jest to człowiek co się poddaje bez oporu; nie da się niczem zbić i będzie mnie wszędzie szukał.
— O ja wierzę mu, lecz ty nie znasz, droga Blanko, położenia tego człowieka; on jest ciężko