Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że on jest w swym pokoju.
— Pani wychodzisz? zapytał on.
— Idę do ogrodu, odpowiedziałam.
— Nic na to nie odpowiedział, lecz gdy zobaczył w fałdach mej sukni książkę, którą ukryć usiłowałam, zapytał co mam.
— Książkę, mój panie.
— Widzę to; lecz jaką książkę?
— Ponieważ nie dość prędko odpowiedziałam, wziął sam książkę i otworzył. Nie mogę panu dosyć określić, jakim gniewem zawrzał i zawołał:
— To biblia, i taka książka w moim domu. Do kroćset dyabłów, to za wielka bezwstydność!
— Jego gniew wzrastał w szał i gwałtowność, rzucił książką o ziemię i chciał ją podeptać, lecz ja. chwyciłam ją i wybiegłam do ogrodu na wpół umarła z przestrachu, który ściskał me serce. Od tej chwili płakałam dotąd, dopóki pan nie nadszedłeś. A teraz, drogi przyjacielu, znasz przyczynę mych łez.
— O ten człowiek — mówił Paweł tonem przekonania — ten człowiek godzien wzgardy!
— Pewnie, pewnie, — dodała Blanka, — jak można obchodzić się tak z biblią!
— I cóż zrobiłaś pani z książką?
— Nie odważyłam się zanieść ją do swego pokoju, doktor Horner mógłby mi ją w czasie mej nieobecności wynaleść.
— A gdzie masz ją pani teraz?
— Ukryłam ją w tem wydrążonem drzewie.
— Gdy przyjdzie niepogoda, to deszcz ją zniszczy.
— Mój Boże, to prawda, lecz cóż pocznę?