Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

będę nim w kilka dni.
— Jakimże sposobem spotyka pana to szczęście?
— Spadło właśnie na mnie z nieba; dostałem spadek po nieznanym mi krewnym, który umarł przed trzydziestu laty. Krótko, jest to dziwne zdarzenie, i opowiem je pani, gdy się dowiem o bliższych szczegółach. Każdorazowo jednak nie przyszło to szczęście nikomu tak w porę jak mnie. Wystaw sobie pani: jesteśmy bogaci, mamy sto tysięcy franków!
— Sto tysięcy! — powtórzyło dziewczę, któremu ta suma wydała się tak wielką, jakby Paweł powiedział; dwadzieścia milionów; potem rzekła:
— Lecz cóż będziemy robić z temi pieniędzmi, mój przyjacielu?
— Będziemy używać tylko procentów, co dla nas więcej jak wystarczy; co nam pozostanie będziemy dzielić między ubogich, zaręczam, że dosyć jest takich; wczoraj należałem sam do nich.
— O Pawle! zawołała Blanka, Pan jesteś dobrym i podziwiam cię tak, jak cię kocham!
— Ponieważ myślę nad tem, aby dobrze czynić. O powiedz pani tylko, żem nie zły, a będę tem zadowolony. Lecz dosyć o sobie powiedziałem. Mówmy teraz o tobie moja droga Blanko, a mów pani otwarcie, i myśl że mąż mówi z panią.
Gdyby nie ciemności byłby Mercier zauważył na obliczu pięknej dziewicy rumieniec, i wesoły uśmiech przebiegający jej usta.
— Pytaj mnie mój władco, twa sługa odpowiada, rzekła Blanka.