Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 3.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uda mi się to.
— Czyż pan nie narażasz się na niebezpieczeństwo.
— Wcale nie.
— Proszę, nie narażaj się pan na żadne, jeżeli obchodzi pana szczęście i spokój biednej sieroty.
Byłabym znowu samą na świecie, gdyby mi pana zabrakło.
— Bądź spokojną, moja droga Blanko; zapewniam jeszcze raz, że na nic się nie narażam.
Mercier uścisnął jeszcze raz dłoń młodej pięknej, na pół tylko jego zapewnieniem uspokojonej dziewicy i zwinnie jak lis wyszedł na zewnątrz.
Wkrótce zjawił się u Rodillego i przyniósł mu odpowiedź doktora. Przez cały dzień oczekiwał z niecierpliwością godziny, w której miał zejść się z Blanką.
Wreszcie nadszedł wieczór. Paweł szedł wzdłuż długiego muru, wszedł na uliczkę schodzącą się z ulicą Amandiers-Popincourt i stanął wreszcie pod lipą, której rozłożyste gałęzie tuż po nad mur wystawały. Byłato wprawdzie dopiero godzina ósma, to jednak nie przeszkadzało mu pochwycić gałąź lipy i zwinnym rzutem wyskoczyć na mur, a stamtąd dostać się do ogrodu.
Wszystko było tu w głębokiej pogrążone nocy, i tylko w jednym oknie zauważył Paweł światło i cień chodzącego po pokoju Hornera. Będąc pewnym, że doktora nie spotka, chodził młody człowiek po ogrodzie aż wreszcie usiadł na tej samej ławce, gdzie dziś już spotkał Blankę. Serce biło mu gwałtownie. Wreszcie uderzyła godzina dziewiąta, a Pa-