Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

terze i sprawiał gwar podobny huczeniu pszczół w ulu. Żandarmi z przestraszonem wejrzeniem biegali to tu, to tam. Wreszcie pikiety wojskowe zamknęły wszystkie wyjścia.
Obrońca Vaubarona zagadnął jednego ze swoich kolegów:
— Co się tu dzieje? Zkąd taki gwar i zbiegowisko?
— Zdaje się — odpowiedział zapytany — że niebezpieczny złoczyńca w chwili, kiedy go do kancelaryi sędziego śledczego prowadzono, dał nogom znać.
— A jakże się ten złoczyńca nazywa?
— Dotąd nie zna nikt jego nazwiska, daremnie o to może już dziesięć ludzi pytałem.
— Czy wiadomo przynajmniej do którego sędziego był prowadzony?
— A, to wiadomo. Prowadzono go do sędziego M...
Gdy adwokat nazwisko sędziego, z którym dnia wczorajszego rozmawiał, posłyszał, uczuł że go pomimo wolny dreszcz przejął.
— Ach mój Boże! — rzekł do samego siebie — daj aby tym zbiegiem nie był Vaubaron. Jeźliby to on był, natenczas wszystko przepadło.
Aby się czemprędzej pozbyć niepokoju i niepewności, która nim owładnęła, natychmiast pospieszył do sędziego, któremu kartę wizytową wręczyć kazał. Sędzia wydał polecenie, aby prawnika natychmiast przypuszczono.
Czego się prawnik obawiał, spełniło się.
— Cóż wiec — przemówił sędzia do prawnika