Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XI.

Zaledwie Vaubaron pożywił się, rozwarto drzwi więzienne. Weszło dwóch żandarmów i urzędnik sądowy. Celem ich było zaprowadzić podsądnego do sali, gdzie dobrze strzeżony miał czekać chwili, kiedy przed sąd powołany zostanie.
Do tej sali wstęp był wzbroniony wszystkim, z wyjątkiem urzędników i adwokatów. Ci jedynie mogli zadawać pytania tym, których ziemska sprawiedliwość do odpowiedzialności powołała. Dębowa, brudna ławka stała tuż pod ścianą a na jej oparciu widne były ślady tych wszystkich zbrodniarzy i rozpaczających, którzy tu siedzieli.
Vaubaron, którego ręce jeszcze kajdankami skute były, usiadł na ławce a z obu jego boków zajęli miejsce żandarmi.
Właśnie w tej chwili rozpatrywał sąd jakąś inną sprawę, tak prostą, tak jasną, że niewiele czasu zajmywała.
Zajście na ulicy Pas-de-la-Mule miało zająć przysięgłym całą resztę dnia i było rzeczą prawdopodobną, że rozprawa do późnej nocy przeciągnie się.
Vaubaron oparł się łokciami o kolana i czekał z niemem poddaniem się na los, jaki go spotka.
Lekkie poruszenie palcem który na jego ramieniu spoczął, wstrząsło całem jego ciałem, lecz gdy podniósł głowę, oblicze jego wyraziło radość, jaką mu sprawił widok obrońcy. Na twarzy adwokata widoczne były ślady bezsennie strawionej nocy. Prawnik uśmiechnął się dobrotliwie do Vaubarona