Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wstrząsające jego całem ciałem i w miejsce wzruszenia nastąpił spokój w skołatanej duszy.
— Dobry to znak — rzekł potem odzyskawszy nadzieję — pan Bóg jeszcze mnie nie opuścił.
Powstał teraz, bo posłyszał otwarcie drzwi więziennych. Klucznik i dozorca, więźniów weszli do kazamaty. Ostatni wezwał go, aby był gotów do rozprawy i postawił jadło na drewnianym stole.
— Zabierz pan to — rzekł Vaubaron do dozorcy.
— Czy się panu dzisiaj jest nie chce?
— Tak jest.
— A dla czego?
— Nie uczuwam wcale żadnego głodu.
— Wiem to — rzekł dozorca — wszyscy ci panowie, którzy po raz pierwszy przed trybunałem sądowym stanąć mają, nie mają apetytu. Zdaje się, jakoby wzruszenie cały ich żołądek przeistoczyło. Jest to rzecz wcale dobrze zrozumiała. Niepewność i oczekiwanie sznuruje im gardło, tak że nic przełknąć nie mogą. Ale ja panu mówię: jedz pan, bo to się przyda. Jeźli pan posłuchasz mojej rady, to z pewnością na dobre z tem wyjdziesz, a jeźli nie, to będziesz potem palce ssał z głodu jak niedźwiedź łapy, nie będziesz mógł wysiedzieć na ławie oskarżonych i odegrasz najsmutniejszą rolę. Więc jedz pan, chociaż nie masz apetytu, bo dziś będziesz potrzebował siły, gdyż cię czeka stanowcza a ciężka godzina.
— Dziękuję panu za jego radę — rzekł mechanik — zdaje mi się być dobrą, więc posłucham pana.