Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prawnik wzruszonym głosem.
— Jeszcze żyje — odpowiedział lekarz.
— Bogu dzięki!
— Jak się zdaje, masz pan dla tego człowieka wielkie współczucie.
— Większe niż mogę wyrazić.
— A przecież to jest wielki zbrodzień.
— Nie, on nie jest zbrodniarzem, lecz tylko ofiarą.
Lekarz ten był bardzo zręczny i cieszył się rozgłośną sławą. Przeszło lat trzydzieści zastosowywał on swoją umiejętność po wszystkich niemal więzieniach w Paryżu. Długoletnie doświadczenia sprawiły, że się nie łatwo dał łudzić. Rzekł przeto:
— Pan jesteś jeszcze bardzo młody, i to jest szczęściem dla pana, bo wszystko widzisz przez różowe szkła młodzieńczego zapału i zdaje ci się, że każdy zbrodzień jest tylko niewinną ofiarą. Jestem daleki tego mój panie, abym mógł pana ganić albo chciał obrazić — mówił lekarz dalej — przeciwnie, podziwiam pana z całego serca, lecz wkrótce nadejdzie czas, że się pan z zimniejszą krwią nad rzeczami zastanawiać będziesz. Zachowaj pan te uczucia, jak długo możesz, lecz co się tyczy tej ofiary, jak pan tego człowieka nazywasz, to powtarzam panu, że jeszcze żyje, lecz nie wiele brakuje, aby żyć przestał.
— Jak to?
— Rana jego jest bardzo niebezpieczna.
— Czy śmiertelna?
— Bezwarunkowo śmiertelną nie jest, lecz naj-