Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściłem tylko z oka owego domu, który tuż do kamienicy Legripa przypiera, a który, jak się zdawało, nie był zamieszkany.
— Do dyabła, któż tam przemieszkuje?
— Jakiś jeszcze młody człowiek, który prawdopodobnie jest dość bogaty, abyśmy na jego kabzę zapolowali. Wczoraj wieczorem wszedł on do domu około godziny jedynastej, dźwigając w ramionach sporą paczkę, co mi się tak wydawało, jakby niósł śpiące cielę w worku. Zanim otworzył drzwi, oglądał się na wszystkie strony, jak człowiek który jest w obawie, aby go nie spostrzeżono.
— I nie widziałeś go więcej?
— Owszem, widziałem, ukrywszy się tak dobrze za drzewem, że tylko jednem okiem patrzeć mogłem. Było to dziś rano, lecz wyszedłszy z domu zasłonił sobie twarz chusteczką i nie mogłem widzieć więcej nic, jak tylko gęstą czarną brodę.
— Czy dziś powrócił do domu?
— Powrócił około godziny dziesiątej, niosąc pod ręką kilka małych pakiecików.
— Co na to powiesz Rypcio, zapytał Miodziuś.
— Myślę, iżby było lepiej, gdybyśmy żadnego sąsiada nie mieli, lecz taka drobnostka nie powinna obalić tego, co raz postanowiono.
— Jakież twoje zdanie Wicherku?
— Że przy tem zostaniemy, jak jestem szlachcicem.
— Więc jeszcze tej nocy?
— Ani godziny dłużej czekać nie możemy, lecz zaraz weżmiemy się do dzieła, bo właśnie po to