Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nać, aby przyuczyć innego, a to nie tak łatwa rzecz, zresztą długa to robota i potrwa najmniej trzy miesiące.
— Pomyśl sobie bracie, że to był człowiek, o jakim nawet wyobrażenia mieć nie możesz. Ten wszystko potrafi. Myślano, że dawno umknął a on tymczasem siedział spokojnie na strychu. Komisarz z tuzinem żołnierzy był na górze, lecz nie widział nic i ten frant kpił sobie z niego. Na tem nie koniec. Urwisz ten wybił dziurę w dachu i spuścił się na dół, dyabli wiedzą, jakim sposobem. Potem zakopał się w ziemię tuż niedaleko armat i leżał jak w grobie całą dobę. Wreszcie ostatniej nocy przemknął się między dwoma szyldwachami niepostrzeżony i spuścił się z okopów. Ptakby tego nie potrafił lepiej zrobić. Komisarz więzienny wścieka się i stracił głowę. To nie jest skazaniec, lecz z Paryża zbiegły inkwizyt o rabunek i morderstwo oskarżony. Polecono go szczególniejszej uwadze komisarza. To też komisarz niezwykłą na jego głowę cenę nałożył. Byłbyś bracie tym razem nie sto franków, ale sto talarów zarobił, gdybyś go był pochwycił.
— Sto talarów! mruczał Guern z wyrazem twarzy, któryby nie łatwo można opisać.
— Tak jest bracie. Widzicie, jak wielkie szczęście wymknęło się wam tej nocy.
— Tak, tak! — potwierdził Guern — byłby to interes nielada. Sto talarów, to suma!
— Do pioruna! I ja myślę tak samo. Więc mówicie, że ten zbieg przeszedł rzekę?