Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kobieto! — rzekł mąż surowym głosem — kto mówi, kto myśli o czemś podobnem? Nie, nie — nie może być pytania, czy go tu zostawimy i ja tylko przemyśliwam nad sposobem, w jaki możemy go zabrać ze sobą.
— Sposób na to wcale nie jest trudny: weź go na barki i zanieś do domu.
— Myślałem już o tem, ale to niemożliwe.
— A to dlaczego?
— Wysokość jest zanadto spadzista, a ja się tyle wody napiłem, że jestem jak odurzony i nie czuje się mocniejszym na siłach od dziesięcioletniego dziecka.
— No, to nałammy wierzbiny, zróbmy rodzaj noszów, połóżmy na nich ciało, a tak będziemy mogli zanieść do domu.
Rzucona myśl była dobrą. To też bez oporu Maló Guern zajął się jej wykonaniem bezzwłocznem. Za pięć minut potem położyli mąż i żona na skleconych noszach zawsze jeszcze omdlałego zbiega a potem z ciężarem wspinali się po stromej spadzistości pagórka dzieląc ciężar na dwoje.
Po kwadransie drogi częstem odpoczywaniem przerywanej zdążyli do chaty, a przekroczywszy próg weszli do jej wnętrza.
Tak Vaubaron pomieścił się w nędznem gospodarstwie tych dwojga ludzi.
— Teraz — rzekł Guern — dokonaliśmy najtrudniejszej rzeczy, a teraz chodzi tylko o to, abyś my wiedzieli, co dalej czynić należy.
Rzekłszy to zapalił niedogarek świecy i wetknął