Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wtenczas na progu można było spostrzedz krótkiego pękatego człowieka z dzikim, odrażliwym wyrazem twarzy, o zwisłych wargach i zyzowatych oczu. Miał on na głowie czapkę wydrzanem futrem poszytą, a był odziany w kurtkę i przepasywał się fartuchem. Z rękami na brzuchu złożonemi, lubił zażywać wytchnienia stojąc i paląc fajkę o krótkim cybuszku. Tą osobistością nie był nikt inny jeno gospodarz we własnej osobie.
Zdawało się, że był on stworzony dla swej chaty, jak ślimak dla swej skorupy, i jedno bez drugiego nie dawało się wcale pomyśleć.
Człowiek ten wyglądał tak, jakby uciekł z galerów w Brest albo w Tulonie. Chata jego była podobna do nory złodziejskiej i mieściła w sobie tylko jednę izbę z małem przepierzeniem w kącie, gdzie łoże gospodarza mieściło się.
Nagie ściany nie były nawet pobielone i otaczały pół tuzina małych stolików i około dwadzieścia połamanych stołków. Oprócz tego widziałeś tu jeszcze pult, zapewne z bankructwa jakiego kupca pozostały.
Owego wieczora, kiedy Rodille do uśpionej Blanki z zabawkami powrócił, siedziało w tej karczmie kilkunastu dziko patrzących ludzi. Popijali jakąś bezbarwną mieszaninę spirytusu i rozmaitych innych morderczych ingredyencyi, paląc z krótkich fajeczek, do których uzbierane niedogarki z cygar napychali. Dym w izbie był gryzący i nieznośny dla każdego, kto do takich miejscowości nie był przyzwyczajony. W tej piekielnej zaduszę z trudnością paliło się