Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zem z nim także pręt żelazny, poczem głuchy łoskot dał się słyszeć. Dyabelski uśmiech pojawił się na twarzy bandyty. Puściwszy trzonek, zatarł ręce, opatrzył zamki pistoletów i przyćmił lampę. Salę zaległy ciemności. Załatwiwszy co było potrzeba, usiadł na starym fotelu z twarzą tak obojętną, jak gdyby zwykłych swoich gości oczekiwał.
— Ktoby to do dyabła mógł być? zapytał samego siebie, przebiegając myślą całą listę swych znajomości.
Zostawmy na chwilę bandytę w położeniu człowieka, który wie, że złodzieje do jego domu dobywają się, a który pomimo tego siedzi milcząc i uśmiecha się a starajmy się dowiedzieć, co przed godziną w pobliżu domu, o którym mowa, zaszło ciekawego.
W niedalekim oddaleniu od bramy Maillot, na rozległej dolinie aż do lasku bulońskiego ciągnącej się, stała w roku 1830 szynkownia o bardzo niemiłej powierzchowności. Żaden dom, żadna chata, z belków, desek i słupów sklecona, nie była podobna do tej szynkowni o tak nizkich drzwiach wchodowych, że koniecznie trzeba się było schylić, aby wejść do wnętrza. Nędzne lepianki najuboższych wieśniaków w Salogne albo w dolnem Anjou są o wiele lepiej zbudowane.
W chacie tej było tylko jedno okienko, a na dachu sterczał komin z blachy, chwiejący się za każdym podmuchem wiatru.
Wrzawa ponurych głosów dawała znać przechodniom, że w tej karczmie wino i wódkę szynkowano.
W dzień nie było tu zwykle biesiadników, a