Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnej wody, która rowem rwącym potokiem płynęła. Na chwilę ulżyło mu to, czuł się rzeźwiejszym i ruszył w dalszą drogę.
Po niejakim czasie spostrzegł, że idzie pod górę. Rychło potem dostał się na szczyt pagórka, i spostrzegł po drugiej stronie tegoż dość znaczne zagłębienie. Vaubaron oglądnął się. Nie było podobieństwem, aby mógł napowrót odbyć drogę, którą dopiero co przebył. Myślał biedak, że dotąd uszedł już bardzo daleko a teraz przy słabym blasku porannej zorzy spostrzegł z przestrachem, że bramy i mury miasta tuż pod jego nogami leżały.
Mechanik zrobił rozpaczliwą minę i rzekł zupełnie zniechęcony:
— Już nie mogę dalej... to niepodobna.
Usiadł na trawniku, podparł głowę rękami i począł gorzko płakać. Za chwilkę atoli wstyd mu było tej słabości, przypomniał sobie, co dotąd przebył, zerwał się na nogi i w dalszy udał się pochód. Po kilku minutach ujrzał dość rozległy zrąb lasu, w którym tu i owdzie stały sagi zrąbanego drzewa. Na lewo ujrzał nędzną chatę, z nieobrobionych pni drzew skleconą, podobną do owych, w których węglarze zwykli zamieszkiwać.
Od kilku sekund zdawało mu się, jakoby słyszał głuche warczenie, które z szumem wiatru i łoskotem uginających się gałęzi niewyraźnie się mieszało.
W miarę zbliżania się do chaty bohatyr nasz słyszał coraz wyraźniejsze warczenie, w chwili zaś, kiedy się zbliżył do płotu, chatę otaczającego, roz-