Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie uczuwał przecież najmniejszego głodu. Natomiast straszne go paliło pragnienie. Aby je czemprędzej zaspokoić, musiał Vaubaron o dalszej rychlej ucieczce myśleć. Rozważając rzecz, zdawało mu się, że żadnych wielkich przeszkód nie znajdzie.
Na układaniu planu co do dalszego postępowania zeszła mu reszta dnia. Vaubaron czekał na godzinę północy, bo ta pora zdawała mu się najdogodniejszą. Używszy noża zdjął ostrożnie kilka płyt łupkowych, któremi dach był pokryty. Utworzoną dziurą wlazł na dach, usiadł na szczycie i czekał, rychłoli oczy do ciemności przyzwyczajone będą mogły rozpoznać okolicę. Po kilku minutach był już w stanie widzieć wszystko, co mu było potrzebne.
Tuż pod nim widoczny był wał ziemi, a na nim umieszczone były dwa ciężkie działa. Na wale trawą obrosłym nie było nikogo. Dalsza okolica była niewidzialną i tylko gdzieniegdzie przez zabrukane szyby chat wieśniaczych przebijało się czerwonawe światełko.
Na prawo było morze. Cisza panowała w okolicy i tylko od czasu do czasu dawał się słyszeć to łoskot fal morskich, to szczekanie psa gdzieś bardzo daleko.
W kasarni również najgłębsze panowało milczenie. Vaubaron odzyskał nadzieję i rzekł do samego siebie:
— Czekałem długo, cierpiałem wiele, lecz tej nocy Pan Bóg mi dopomoże.