Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obaczywszy że zbrojni zabierają się do przeszukania dziedzińca w kasarni, nie zadowolili się rolą widzów, lecz chcąc czynny wziąć udział w tym nocnym dramacie, wybiegli z kasarni nawet drzwi nie zaniknąwszy. Vaubaron umiał z tego korzystać. Odchyliwszy drzwi wsunął głowę w otwór i oglądnął się ażali na korytarzu nie spostrzeże jakich ludzi. Na korytarzu paliła się lampa. Nie widział nikogo. To mu dodało odwagi. Wszedł na korytarz. Tu spostrzegł wschody i dostał się niemi do drzwi od strychu. We drzwiach tkwił klucz. Zbieg wszedł na strych i zamknął drzwi za sobą. Na strychu było zupełnie ciemno. Nawet gwar, jaki na dole panował, do tej wysokości nie dostawał się. Vaubaron szedł naprzód po omacku i słyszał tylko szelest pierzchających szczurów, którym tak niespodzianie przerwał nocne zajęcia a może rozrywki.
Idąc tak naprzód namacał gruby belek, w poprzek budynku idący. Bez wielkiego trudu wdrapał się nań i położył plackiem na wznak.
Bohatyr nasz wypoczął teraz po raz pierwszy od owej chwili, w której nocną straż do bramy więziennej zbliżającą się spostrzegł był. Nie był to atoli spoczynek we właściwem tego słowa znaczeniu, lecz raczej chwila wytchnienia, której zmęczone, przez psy gonione zwierzę używa.
Tak minęła cała godzina, a potem słyszał Vaubaron coraz bardziej wzmagający się hałas. Komisarz więzienny szedł z towarzyszącą strażą na górę.
Nikt nie wątpił że zbieg w żaden sposób w