Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się brama i komisarz wszedł z ludźmi na dziedziniec. Vaubaron dotarł mniej więcej do wysokości pierwszego piątra, lecz dalej już prawie nie mógł leźć. Odetchnąwszy nieco podlazł jeszcze kilka cali wyżej i oparł się nogami o wystający gzyms, który biegł naokoło całego budynku. To go ocaliło, bo zmęczywszy się okropnie znalazł stały punkt oparcia. Wyżej głowy spostrzegł okna, w których już krat nie było. Ucieszony tem odkryciem postanowił wybić szybę i wleźć tędy do środku budynku. Okno, kędy chciał wleźć, nie było oświecone, ztąd wnosił, że na korytarz albo do próżnej jakiej komnaty będzie się mógł dostać. Na szczęście nie potrzebywał nawet szyby wybić, bo spostrzegł rychło, że okno wcale nie jest zamknięte. Otworzył je do reszty nie robiąc najmniejszego hałasu, chwycił się dobrze rękoma i jednym zamachem już był u zamierzonego celu. Do uskutecznienia tego, wszystkiego mniej potrzebywał czasu od nas, którzy to opisujemy.
W chwili, kiedy Vaubaron znikł w budynku, napełnili ludzie cały dziedziniec, który teraz tak dobrze był oświecony, że przy tem świetle zbieg wewnątrz budynku mógł otaczające go przedmioty łatwo rozpoznać. Miejsce, gdzie się obecnie znajdywał, było dużym pokojem, w którym wzdłuż dwu przeciwległych ścian nędzne łóżka szeregiem były ustawione. Nieporządek, jaki tu panował, dał się łatwo wytłumaczyć. Żołnierze strzałami ze snu zbudzeni, na pół tylko ubrani najpierw pobiegli ku oknu, które otworzyli, chcąc widzieć, co się działo,