Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


XXV.

Nadeszło dwunastu zbrojnych ludzi, a jeden z nich szedł przodem i przyświecał lampą na drążku umieszczoną. Żołnierze spieszyli się, zkąd można było wnosić, iżby radzi jak najrychlej do kasarni powrócili.
Zaledwie w oddaleniu trzydzieści kroków od bramy stała budka dla warty, której istnienia mechanik dotąd ani się spodziewał. Żołnierz wyszedł z budki a wziąwszy broń do ataku zawołał:
— Stój! kto idzie?
— Patrol — odpowiedział sierżant.
— Naprzód wedle rozkazu!
Po wyrzeczeniu tych zwykłych formułek, żołnierz na straży stojący przemówił poufale:
— Do dyabła koledzy! Czegoście się tak długo bawili? Od godziny może z niecierpliwością was oczekuję.
— Na tym świecie potrzeba wszystkiego się nauczyć — rzekł sierżant głosem nauczyciela — a zwłaszcza cierpliwości. To właśnie czyni zaszczyt żołnierzowi. Naprzód Dagobercie! Na ciebie bratku właśnie kolej przychodzi!
— Jaki jest rozkaz? — zapytał Dagobert.
— Zawsze ten sam: na wszystko mieć baczne oczy i uszy i dać ognia natychmiast, gdybyś spostrzegł, że który z więźniów chce uciekać.
— Dobrze jest. Zastosuję się do tego, lecz nie dajcie na się nadto długo oczekiwać.
— Bądź spokojny chłopcze! Zmienią cię, gdy czas przyjdzie.