Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znajduje. Nieszczęśliwy mawiał wtenczas do samego siebie:
— Przyszłość należy do Boga... chcę moją córkę widzieć, wiec będę żył.
Rano dnia trzeciego posłyszał nasz bohatyr leżąc na twardem łożu, jakiś niewyraźny szelest, który zdawał się pochodzić z muru oddzielającego jego celę od sąsiedniej kazamaty.
Po niedługiej chwili tuż przy głowie odleciał kawał muru, przez co zrobił się otwór w ścianie dość obszerny, aby można było rękę w otwór wsunąć. Było rzeczą jasną jak słońce, że ten otwór już dawno istniał i służył do uskutecznienia komunikacyi pomiędzy kazamatami.
— Co to może znaczyć? — zapytał Vaubaron samego siebie.
Niepewność nie trwała długo. Jasny, wyraźny głos, jakkolwiek był cichy, wymówił następujące słowa:
— Przyjacielu, posłuchaj mnie, jeźli ci się podoba.
— Czy do mnie mówisz? — zapytał Vaubaron.
— Tak, do ciebie mówię, przypuściwszy, że jesteś tym samym człowiekiem, którego przed dwoma dniami na wyżynie, ćwierć mili od miasta, żandarmi aresztowali, a który właśnie z Paryża przybywa, gdzie go za kradzież i morderstwo prześladują.
— Tak, to ja jestem — odpowiedział zdziwiony Vaubaron — lecz kimże ty jesteś, który mnie znasz tak dokładnie?
— O! my znamy tu każdego. Jeszcześ nie wszedł do Bagno, gdy my o całej twojej historyi od A