Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Fryderyk Horner zdawał się ociągać.
— Mój panie, zaklinam pana, na kolanach błagam pana — wyrzekł zbieg jak do modlitwy ręce złożywszy — nie odmawiaj mi tej łaski!
— Dobrze wiec, niech i tak będzie — rzekł doktor — zgadzam się na pańską prośbę i zezwalam na zadanie jeszcze jednego ale już ostatniego pytania.
— Dzięki ci panie, stokrotne dzięki. Niech cię pan Bóg błogosławi za twoję łaskawość, a jeźli masz dzieci, to niech ci użyczy szczęścia dla nich.
— Więc zadaj sam pytanie — rzekł Horner, a przedewszystkiem wyrażaj się krótko jasno i zwięźle.
— Mało słów na to wystarczy. Gdzie się znajduje moja córka w tej chwili, gdy z panem rozmawiam?
— Gdzie jest dziecię tego człowieka? zapytał magnetyzer jasnowidzącej?
— Nic nie widzę — wyszeptała Pamela — znużenie zawładnęło mną, mój stan jasnowidzenia jest zamącony, przed mojemi oczyma jest, jakoby chmura zawisła.
Fryderyk Horner uczynił kilka pociągnięć ręką a potem rzekł głosem rozkazującym:
— Niechaj pierzchną mgły! Rozkazuję ci mówić i przyrzekam spoczynek, jeźli mi dasz odpowiedź.
Wspólniczka magnetyzera poczęła się wić na krześle podobnie starożytnej Pytyi na trójnogu siedzącej.
— Będę posłuszna, rzekła potem cichym głosem.