Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Aby nie rozwałkowywać nadto naszego opowiadania, pomijamy lat kilka od dnia, w którym Jan powziął myśl nieszczęsną porzucenia warsztatu i pracy w domu, aż do chwili, w której dramat nasz się zaczyna.
Te lata prowadziły młode małżeństwo zwolna, ale tem pewniej do katastrofy nieuniknionej. Gdy raz wydano owe cztery tysiące franków, (a wnet się z niemi uporano!) zaledwie mógł biedny mechanik, tonąc w olbrzymich projektach i kombinacyach, a pogardzając robotami pospolitszemi, zaledwie mógł zarobić na chleb powszedni.
To go jednak ani smuciło, ani przerażało. Łudził się mimo tego wytrwale. Widział się u celu lada chwila, a ten cel tymczasem, coraz dalej od niego umykał.
— Co znaczy niedostatek dzisiejszy... — mawiał — skoro jutro, pojutrze zaczniemy opływać we wszystko?... Teraźniejszość nie istnieje!... przyszłość jest wszystkiem!
Tymczasem, czekając na te świetności, trzeba było co tydzień pozbywać się czegoś z domu. Dziś sprzedawano kilka sztuk bielizny, jutro jakiś sprzęt, i tak w domu i tak ubogim, robiło się coraz puściej, nędza zaglądała wszystkiemi szparami.
Zapewne, że to jeszczeby niczem nie było... Gotowibyśmy powtórzyć z Vaubaron’em: — „Co tam! mniejsza o chwilowe niepowodzenia! “ — Jasność potrójna, młodości, miłości i świetnych nadziei, wystarczała, aby rozprószyć ciemności chwilowe...
„Nieszczęście nie przychodzi nigdy samo” —