Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Taak?!... więc pan nie przyszedłeś zasięgnąć mojej rady?
— Nie panie... Chciałem po prostu uprzedzić pana o tem.
— W takim razie — właściciel nie ukrywał wcale gniewu i najwyższego rozdrażnienia. — Szkoda każdego słowa!... Top się pan, skoro tak ci się podoba!... Skujcie się nawzajem łańcuchami nędzy i głodu!... To twoja rzecz!... ja się do tego nie mięszam... skoro temu nie mogę zapobiedz!...
— Mógł byś pan w każdym razie poratować mnie — Jan kończył z sercem gwałtownie bijącem — i nawet bardzo na pańską pomoc liczyłem.
— Na moją pomoc?... i w czemże, jeżeli wolno wiedzieć?...
— Stał byś się pan naszym dobrodziejem, naszą Opatrznością!...
— Dalej! dalej!... proszę kończyć!... — właściciel mówił tonem szorstkim, zapowiadającym odmowę, z góry postanowioną.
— Oto prosiłbym o małą zaliczkę... Potrzebuję trochę pieniędzy, aby umeblować jako tako mieszkanko, które właśnie nająłem i do którego chcę wprowadzić po ślubie moją młodą żoneczkę.
Właściciel słysząc tę prośbę wypowiedzianą tak po prostu i z taką rozczulającą naiwnością, uśmiechnął się zjadliwie:
— Ejże? strzepnął palcami. — Liczyłeś pan zatem na mnie, iż pomogę ci umeblować apartament dla przyszłej pani Vaubaron?
— Tak panie...