Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czności i miłości, że radaby była każdej chwili zostać jego żoną, i wierzyła święcie w przyszłość najszczęśliwszą. A jednak, rzecz dziwna: nie opuszczała jej melancholja niepozbyta, nie do przezwyciężenia. Za mało czasu upłynęło od śmierci matki; rana głęboka dotąd nie była się zabliźniła. Jeżeli chwilami, gdy Marta rozmawiała z narzeczonym, uśmiech błogi zaigrał na jej bladych usteczkach, znikał szybko, a natomiast łzy rzewne i rzęsiste wytryskały z jej czarnych, smutnych źrenic.
Z tego, o czem wspomnieliśmy w poprzednich rozdziałach, nasi czytelnicy z łatwością zrozumieli, że młody mechanik, żyjący z dnia na dzień, i studjujący z takim zapałem sztukę dla sztuki, nie dla zarobku, nie mógł wiele na bok odkładać. Niesłychanie obojętny na wszelkie używania i rozkosze zmysłowe, i pod tym względem nic prawie nie wydając, dużo jednak obracał z grosza zarobionego na książki naukowe i kosztowne instrumenta.
Gdy raz postanowił się ożenić, wszystko się zmieniło. To co dla siebie uważał za zupełnie dostateczne, wydało mu się nędznem, nawet wprost niemożliwem dla jego Marty ukochanej.
Ani chciał słyszeć o tem, żeby mieli zostać nadal na podddaszu, w izdebce ciasnej i ponurej, z tapczanem, stołem i dwoma stołkami za całe umeblowanie. Postanowił wynająć w tym samym domu, tylko niżej, mieszkanko obszerniejsze i stosowniejsze.
Tomaszowa wielce mu ten zamiar pochwaliła. Pokazała mu zaraz na czwartem piątrze: — „Istne cacko“ (jak się wyrażała). Dwa pokoiki z ku-