Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzekania, kiedy Bogu będzie się podobało połączyć mnie z moją matką najukochańszą... Podaj mi rękę panie Vaubaron... Potrzebuję uścisnąć dłoń człowieka uczciwego, dłoń prawdziwego przyjaciela, którego mi niebo same zesłało!...
Słuchając tych słów wypowiedzianych słodko i łagodnie przez Martę, Jan musiał użyć całej siły, aby się wstrzymać chwilowo i nie paść przed nią, jak przed świętą na kolana! nie powiedzieć jej od razu, że ją ubóstwia!
Wziął tę rączkę delikatną w swoją dłoń grubą i spracowaną, zaledwie prawie śmiał się jej dotknąć i przycisnąć do ust gorących.
Rad by był co odpowiedzieć, zapewnić ją o swojem uwielbieniu i poświęceniu bez granic, silił się jednak nadaremnie. Usta się poruszały, głos jednak nie mógł się wydobyć z piersi ścieśnionej i bez tchu niemal.
Taki stan rzeczy (myślimy o wzajemnym stosunku dwojga młodych ludzi) musiał się zmienić radykalnie i to bardzo rychło.
Marta Bernard nie mogła żyć dłużej w strasznem i rozpaczliwem osamotnieniu, w jakiem została była po śmierci matki; z drugiej strony nie wolno jej było pod grozą utraty czci i sławy, z bezwstydem prawie, oddać się w opiekę człowiekowi tak młodemu, jak Jan Vaubaron. Choćby ich stosunki były najbardziej braterskie, nie zabrakłoby złośliwych uwag i komentarzy posądzeń uwłaczających ze strony ogółu lokatorów, z tego olbrzymiego ula, napełnionego żądłami jadowitemi owadów, którzy się ludźmi