Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biedaczki... Ja powrócę, skoro dzień zaświta...
— A gdzież pan się tymczasem podzieje? gdzie pan spać będziesz? — spytała zafrasowana.
— Eh! — machnął ręką — o to się już nie turbujcie!... Gdzieś się przecie ulokuję!... i wyszedł.
Nie poszedł daleko.
Drzwi za sobą zamknąwszy usiadł na stopniu najwyższym, plecami oparł się o mur, łokciami o kolana, głowę spuścił na dłonie i tak nie przespał wprawdzie, ale przedumał do rana.
Przez ten cały czas długi rozbierał w myśli słowa lekarza: Jak pan ją kochasz!... Te trzy krótkie słówka były dla niego niby objawieniem; rozjaśniły ciemności, w których umysł jego błądził, wydały nagle ukrytą na dnie jego serca tajemnicę.
— Ha! Bogiem a prawdą! — powiedział sam sobie. — To rzecz pewna... że ja ją kocham nad wszystko!
Skoro to wyznanie wybiegło mu z serca na usta, czuł jak gorączka ustępuje, która go przez tydzień mordowała, jak znika pożerający go temi dniami niepokój, a dzięki szczęśliwemu usposobieniu pierwszej młodości, która ma przywilej w nic nigdy nie wątpić a wszystkiego najlepszego spodziewać się, zapomniał z kretesem o smutnych przepowiedniach przy samym początku tej budzącej się miłości, która mu się tak nagle objawiła, a zaczął natychmiast budować zamki na lodzie, snuć plany przyszłego ich szczęścia domowego.
Z pierwszym dnia brzaskiem zapukał do drzwi swojej izdebki z sercem radością przepełnionem: