Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chciala umrzeć; przeszła wszelkie trwogi i rozpacze agonii; po nich nastąpiło zupełne ubezwładnienie; teraz zaś, gdy życie na chwilę zastanowione na nowo wracało, dla niej było to nie ze snu przebudzeniem, ale jakby zmartwychwstaniem!
— Jest li to życie — pytała sama siebie — w takim razie, gdzież to ja jestem?... Jeżeli to śmierć, dla czegóż matka mi się nie pokaże i nie przyjdzie mnie do łona przycisnąć?...
Te kwestye nie do rozwiązania, te dziwne zagadki i zawikłania mieszały do reszty zmysły dziecka biednego. Czuła że ją przytomność opuszcza; twarzyczkę ukryła w obu dłoniach i wybuchła płaczem spazmatycznym.
— Czekałem tylko na tę kryzys najskuteczniejszą... — lekarz szepnął na ucho Janowi. — W podobnych wypadkach, łzy są lekarstwem najzbawienniejszem!... Niebezpieczeństwo już nie istnieje!...
Jan uradowany temi słowami staruszka, porwał jego rękę i namiętnie do ust przycisnął z nadmiaru wdzięczności.
Lekarz uśmiechnął się dobrodusznie:
— Jak pan ją kochasz! — rzekł zcicha.
— Ja! — wybełkotał zmieszany i zaniepokojony. — Ależ ja ją znam zaledwie...
Staruszek nic na to nie odpowiedział.
Potrząsł li głową z widocznem niedowierzaniem, i odszedł, zapowiadając się z wizytą nazajutrz.
— Nie mogę przecie nocować w tym samym pokoju — Jan rzekł do Tomaszowej — to nie wypada!... Bądź tak dobrą, moja kobieto, pilnuj tej