Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kimi jak wy młodymi, łatwo przecież o znajomość... i jakoś bym jej to wyperswadowała... Żal widzi pan i samotność, niszczą i w grób wtrącają to biedactwo... Zrobisz to panie Vaubaron?
— Spróbuję przynajmniej!... — Jan odpowiedział, idąc zwolna na swoje poddasze.
Po drodze szeptał zrozpaczony:
— Radbym z duszy poznajomić się z tą panienką... rozproszyć jej smutne myśli... może nawet wyrwać ją ze szponów śmierci przedwczesnej... tak, tak... radbym szczerze, ale jak się wziąć do tego?...
I jakoś nie mógł się na nic zdecydować, nie mógł rozstrzygnąć tej kwestyi drażliwej.
Schody oświetlano tylko do dziesiątej wieczór... teraz było już po jedynastej, i ciemności panowały egipskie. Jan znał jednak schody bardzo dobrze, aby nie trafić do swoich drzwi i po omacku.
Machinalnie, z przyzwyczajenia, wcale stopni nie rachując, zatrzymał się na setnym pięćdziesiątym. Stał przed swoimi drzwiami. Wyjął klucz z kieszeni chcąc w zamek włożyć.
W chwili gdy drzwi miał otwierać, szmer niezwykły uderzył słuch młodego człowieka. Dreszcz śmiertelna nim wstrząsnęła; odstąpił od swoich drzwi, przeszedł na drugą stronę korytarza i ucho przyłożył do drzwi swojej sąsiadki.
Szmer zasłyszany był co prawda wielce niepokojący. Niby echo ciężkiego stękania, a raczej charczenia, jakby już w chwili przed zgonem. Jan mógł się jednak omylić, mając tak podnieconą wyobraźnię.
Tak sądził z razu, przyłożywszy bowiem ucho