Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dla czego?
— Wyobraź pan sobie, że od dnia pogrzebu dwa razy tylko wyszła z domu. Jak i czem żyje, skoro nic nie kupuje do jedzenia? Rozumiesz to pan?... bo ja nie! Wczoraj poszłam ją odwiedzie. Musiałam bić we drzwi z pięć minut, zanim mi nareszcie otworzyła... Była całkiem biała... nieprzymierzając jak dyzerter z katafalka.... Miała taką minę, jakby zaraz upaść miała. Mówię zatem do niej: — Pannusiu! panno Marto! może ci czego potrzeba? Przyszłam się dowiedzieć i chętnie się postaram o wszystko. — Odpowiedziała bardzo grzecznie, że mi bardzo a bardzo dziękuje, nie potrzebuję przecież niczego... i prędko drzwi mi przed nosem zamknęła... Dziś znowu wyszła... Niosła jakiś koszyk pod szalem... Szła wolno, wolniuteńko, że aż mi się serce krajało! Wyglądała przytem jak istny upiór!... Zaraz sobie powiedziałam: — Temu biedactwu coś strasznie do głowy przystąpiło.
— Myślicie zatem Tomaszowo, że jest chora niebezpiecznie?
— Nie wiem czy jest chora, ale co innego zajechało mi furą siana do głowy: oto ona chce sobie po prostu śmierć zrobić!
Mechanik drgnął i brwi mu się ściągnęły ponuro. Myśl sama o zamiarze tak rozpaczliwym, uderzyła go niby nożem w serce.
— Jakże by temu przeszkodzić? — bąknął.
— Na pańskiem miejscu, starałabym się nawiązać znajomość z panną Martą Bernard... Między ta-