Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A przecież to umarła pańska najbliższa sąsiadka!
— Jaka sąsiadka?
— Jedna z tych, które naprzeciw pana mieszkają... Musisz je znać doskonale...
— Przeciwnie, nie znam ich wcale.
— Rany Chrystusowe! czyż to podobna? No! zresztą pan więcej za domem niż w domu, i Bogiem a prawdą nie masz pan czasu jak to inni, latać za spódniczkami... Otóż! było ich dwie pańskich sąsiadek... stara i młoda... pani Bernard i jej córka... ładna blondyneczka...
Po raz pierwszy w życiu, Jan uczuł dziwne i głębokie wzruszenie; jakieś drganie wewnętrzne, sięgające aż na dno serca.
— Boże miłosierny! — bąknął tak zmieszany i zaniepokojony, iż sam tego pojąć nie mógł, a więc i ukryć nie potrafił. — Boże mój!... córka zatem umarła?...
Głos mu ustrzągł w gardle.
— Kto taki, kto? — dokończyła baba. — Ależ nie córka umarła, panie Vaubaron, tylko matka... chociaż to na jedno wychodzi dla tego biedactwa!... bo powiedz mi pan tylko, co ona teraz pocznie, taka młoda i samiuteńka jak palec na bożym świecie.
Młodzieniec nic już na to nie odpowiedział. Skinął szybko głową, dziękując staruszce za dane mu objaśnienie i pobiegł na swoje poddasze, przeskakując po dwa schody na raz.
Przechodząc koło drzwi naprzeciw swojej izdebki, usłyszał przez deski cienkie i zaledwie zbite, głuche