Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieopodal od warsztatu w którym pracował, i prawie nigdy się nie zdarzyło, żeby kiedy w dzień, wspinał się po sześciu piątrach na swoje poddasze.
Naprzeciw niego, przedzielona wąskim korytarzem, była druga podobna izdebka, w której mieszkały dwie kobiety. Nie znał swoich sąsiadek, i nigdy z żadną z nich nie rozmawiał.
Czasem spotykał się z niemi na schodach. Zwróciły nawet jego uwagę przelotną, ubraniem, więcej niż skromnem, prawie nędznem, ale czystości niepokalanej.
Jedna z nich była siwiuteńka, z twarzą żółtą jak wosk, z policzkami zapadniętemi, z oczami krwią nabiegiemi.
Druga, młoda dzieweczka, niemal dziecko jeszcze, wzrok zachwycała twarzyczką prześliczną, bujnemi blond włosami, dużemi, czarnemi oczami, z wyrazem anielskiej czystości i łagodności, usteczkami maleńkiemi, trochę blademi, trochę smutnemi, które jednak możnaby było bardzo łatwo zaróżowić i śmiać się nauczyć. Te dwie kobiety były matką i córką.
Gdy Jan znalazł się kiedy na ich drodze, usuwał się, aby im miejsce zrobić, i oddawał im ukłon pełen uszanowania. Domyślał się instynktowo, że muszą być ofiarami jakiejś niedoli wielkiej, a niezasłużonej, którą umiały znieść ze szlachetną rezygnacją. Szedł dalej, a obraz tak matki, złamanej nie tyle latami, ile nieszczęściem, i tego dziewczątka, rozkosznie rozkwitającego, zacierał się natychmiast w jego umyśle, zajętym jak wiemy, specyalnie i wyłącznie wielkiemi pomysłami i przyszłemi wy-