Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spełnił, czego żądała.
Marta ucałowała córeczkę namiętnie, ze dwadzieścia razy... Widząc je tak do siebie przytulone, można było wziąć Martę za Blanki starszą siostrę.
Chora znowu zaczęła:
— Tak, czuję, że będę żyła... Ale Boże! Boże! jak długo jeszcze potrwa moja rekonwalescencya!
— Może króciej, niż się spodziewasz aniołku. Przed chwilą miałaś bardzo dobrą otuchę o twoich siłach, teraz przesadzasz znowu, mówiąc o twojem wielkiem osłabieniu.
Potrząsła głową z pewnem niedowierzaniem.
Jan mówił dalej:
— W każdym razie uzbrój się w cierpliwość, dziecię drogie... Tak cię będę pieścił i pielęgnował, że dni i godziny zbiegną ci jak jedna chwilka...
— Oh! mój najdroższy — złożyła ręce niby do modlitwy — wiem żeś dobry jak sam Bóg, i dla tego żem dumna z takiego męża, że się czuje najszczęśliwszą z kobiet, lękam się śmierci.
Chciał odpowiedzieć.
Nie miał już na to czasu.
Odezwał się dzwonek u drzwi wchodowych.
— Któż to dzwoni? — spytała Marta.
— Zapewne lekarz... to pora, w której zwykł nas odwidzać...
— Któraż godzina? — chora wtrąciła.
— Nie wiem na pewno... — zawahał się zmieszany. — Sądzę... że będzie czwarta...
— A gdzież twój zegarek?