Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trzał. Trzeba było uśpić trwogę umierającej, choćby za cenę najwyższą.
Łzy połknął, zdołał nawet wysiłkiem nadludzkim, uśmiech swobodny na usta wywołać: głos zmusił do spokoju zupełnego, i rzekł:
— Chorą śmiertelnie?... Cóż ci znowu dziecię drogie strzeliło do głowy!... Czy na seryo, zadajesz mi tak szalone pytanie? Choroba twoja, niczem, a niczem nie grozi, choć się trochę przewleka... dłużej niż zrazu myślałem. Lekarz jednak zaręcza, że wszystko skończy się jak najlepiej... zaręcza najsolenniej!... Nigdy się o ciebie nie trwożyłem, i nie trwożę...
Marta lżej odetchnęła, a jej wzrok czysty, zajaśniał nadziemską radością:
— Oh! tak, tak... żywo zawołała — wierzę ci... chcę ci wierzyć, mój najdroższy!... Byłoby to nadto bolesnem, odchodzić stąd, zostawiając po za sobą wszystko co się ukochało, tak szczerze, tak gorąco... Bóg nie na to nas połączył, aby nas tak prędko rozłączać... Bóg nie na to nas obdarował skarbem najwyższym, naszą Blanką malutką, żeby już w latach dziecięcych, miała zostać sierotą... Jestem do ziemi przykuta węzłami nadto świętemi, żeby mogły się rozerwać... Kocham ciebie, i kocham naszą Blankę... nie mam prawa umierać...
— Będziesz więc żyła, moja najukochańsza! — Jan szepnął głosem urywanym — będziesz długo żyła dla mego szczęścia, i dla naszego dziecięcia...
— Daj mi Blankę na łóżko, w moje objęcie — prosiła umierająca.