Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rając czoło, skronie i twarz zemdlonej. Drgnęła, i natychmiast oczy otworzyła.
— A widzisz tatusiu! — Blanka w rączki plusnęła, z wyrazem najwyższego tryumfu i zadowolenia — widzisz tatku, że mama tylko była usnęła!...
— Biedaku ty mój! — Marta szepnęła głosem zaledwie dosłyszanym — sądziłeś żem umarła, nieprawdaż?
Mąż nie miał odwagi odpowiedzieć, potrząsł li głową zaprzeczająco.
— Ah! — chora dalej mówiła — uwierzyłeś w to... musiałeś uwierzyć, skoro ja sama się przestraszyłam.... Omyliłeś się na szczęście... żyję, alem nie wiele więcej warta, jakgdybym już leżała umarła na katafalku... Jak się łudziłam przed chwilą, mój najdroższy... zapewniając cię o moich wielkich siłach. Jestem osłabiona, do niczego, niby dziecko nowonarodzone... Muszka lecąca i brzęcząca w powietrzu. może więcej zdziałać i unieść na swoich drobnych skrzydełkach, niż ja, na całem mojem nędznem ciele... Czy to nic złego nie oznacza, mój najdroższy?...
— Nic zupełnie... — bąknął Jan, czując że traci zmysły.
— Jak mnie kochasz?
— Ależ, przysięgam ci, aniołku!...
— Niczego przedemną nie ukrywasz, co? — Marta wpatrywała się w twarz męża, śledząc jej wyraz niespokojnie. — Wszak nie jestem chorą śmiertelnie.
Czuł na sobie wzrok żony, choć na nią nie pa-