Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rodille nie omylił się w oczekiwaniu. Dziecię uczuło się spokojniejszem.
— Czy pan znasz mego ojca? wyszeptało tak cicho, że zaledwie można się było słów domyśleć.
— Czy go znam! Wszakże ja jestem jego najlepszym przyjacielem.
— I widziałeś go?
— Widziałem go moje dziecię.
— A kiedy?
— Zaledwie przed godziną wyszedłem od niego.
— I ojciec powiedział, żebyś pan tu przyszedł?
— Nie mógł tego zrobić bo ci ludzie, którzy go zabrali, dopiero za kilka dni go uwolnią.
— To są niedobrzy ludzie — rzekła Blanka — mój ojciec nie zrobił im nic złego, nie prawdaż?
— Niezawodnie, lecz teraz czuje się bardzo nieszczęśliwym i tylko jedno mogłoby go pocieszyć to jest, gdyby swoję kochaną Blankę mógł uściskać.
— Ach. ja także tęsknię za tem i radabym go uściskać, lecz gdy tu przyjść nie może, jakżeż to możliwe?
— Toby się dało zrobić, zaprowadziłbym cię moje dziecię i właśnie ojciec przysyła mnie po to.
— Dobrze, dobrze, więc chodźmy prędko do niego, rzekła Blanka porywczo, lecz nagle potem wstrzymała się w pośpiechu.
— A dlaczegóż się ociągasz, czy nie chcesz pójść?
— To nie, ale gdy my pójdziemy, to biedna mama, która taka zimna na tej twardej leży podłodze, może się obudzić, i byłaby sama w domu, gdy nas nie będzie.
— Prawda, że zostanie samą gdy za nami pójść