Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przybyły odsłonił szybko małą latarkę, którą niósł w lewej ręce i zwrócił jej promienie najpierw na trupa matki a potem na drżące dziecię.
Tym obcym człowiekiem jest nasz dawny znajomy, jakkolwiek trudny do poznania, bo, jak wiemy, najrozmaitsze postacie przybierał.
Wobec nas wstąpił on zeszłej nocy do tego pokoju, aby spełnić zbrodnię, która śmierć i nieszczęście zrodziła.
Był to Rodille.
Nędznik zdawał się być wcale spokojnym. Podszedł teraz ku Blance, która nań jak na straszydło wielkiemi oczyma patrzała.
Gdy się jeszcze bardziej zbliżył, dziecię wyciągnęło okropnie przestraszone rączęta, jak gdyby się chciało chronić tego potworu i otworzyło usta, aby wydać okrzyk trwogi.
Okrzyk ten mógł być słyszany, coby bandycie wcale nie było na rękę, musiał się przeto starać stłumić go w zarodku.
Stanąwszy rzekł cichym przyjaznym głosem:
— Czy się mnie boisz dziecię?
Dziecina nie była wstanie dać odpowiedzi, lecz bojaźliwy wzrok i śmiertelna bladość twarzy dostatecznie były wymownemi.
Rodille mówił dalej jak najbardziej łagodnym głosem, na jaki tylko zdobyć się mógł:
— Byłoby mi bardzo przykro, moje kochane dziecię, gdybym cię przestraszył, i zarazbym się oddalił, lecz ojciec twój, który cię tak bardzo kocha, przyseła mnie do ciebie, więc odejść nie mogę.