Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

współczucie wyrażające było teraz surowe i chłodne jak marmur nie zdradzające najmniejszego poruszenia.
Teraz urzędnik zwrócił uwagę na ów przedmiot razem z banknotem znaleziony, a obracając go w palcach, zapytał:
— Co się tu znajduje w skórzanem etui?
— Co tam jest? Mój Boże... a cóż to jest takiego?
— Właśnie o to się pytam, lecz jak się zdaje, to pan także co do tego żadnego wyjaśnienia dać nie możesz.
Mówiąc to, komisarz nacisnął sprężynkę, a gdy się puzderko rozwarło, zajaśniał brylant w promieniach padającego nań słońca.
— To jest wspaniały dyament wielkiej wartości — rzekł urzędnik — czyś go pan także dziś w nocy od owego wspaniałomyślnego dobroczyńcy z czterema tysiącami franków otrzymał?
Te słowa z szyderstwem wyrzeczone rozjaśniły mechanikowi ciemność, która go otaczała, a w której rozum jego gubił się jak w labiryncie.
— Tak, moi panowie — zawołał — inaczej być nie może. Ów nieznajomy człowiek, który dziś w nocy do mnie przybył, stał najpierw tu przy oknie i niezawodnie on to położył ten brylant razem z pieniędzmi na stole. Tak jest moi panowie. Widzicie sami, jak się wszystko wyjaśnia.
— Rzeczywiście wszystko się wyjaśnia — przemówił urzędnik — chodź pan teraz z nami!
— Z wami panowie? — zapytał Vaubaron — a pocóż jabym miał iść z wami? Już wam powiedziałem, że nic więcej dłużny nie jestem. Pokazałem