Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A na co? Przeciwnie. Tu się rozchodzi tylko o podanie prostego nazwiska. Chodzi tylko o nazwisko tego przyjaciela i dobroczyńcy, który panu tak wspaniałomyślnie pomocy udzielił.
— Bardzo dobrze, lecz właśnie to nazwisko jest mi wcale nieznane.
Urzędnicy spozierali znacząco jeden na drugiego, gdy tymczasem Vaubaron mówił żywo dalej:
— Nazwiska nie wiem wprawdzie, lecz chcę wam panowie z całą ochotą rzecz wyłuszczyć.
— To jest całkiem zbędnem i nie mam nawet prawa żądać od pana co do tego punktu jakichkolwiek wyjaśnień, raczej powiedz nam pan, co począłeś pan z czwartą tysiączką?
— Tę pozostawiłem odchodząc z domu na warsztacie, gdzie zapewne jeszcze leży.
Jeden z urzędników przystąpił do stołu, znalazł banknot i przyniósł go komisarzowi razem z jakimś drobnym przedmiotem, którego mechanik w roztargnieniu, w nocy wcale nie uważał.
Urzędnik rozwinął banknot a przypatrując mu się przez kilka chwil z uwagą, rzekł:
— Tu są plamy krwi. Czy to panu także nie wiadomo, skąd pochodzą?
— I tamte trzy banknoty były krwią zbroczone lecz spostrzegłem je dopiero wtenczas, kiedy mnie na to pan Baudier zrobił uważnym.
Głos, jakim teraz komisarz przemawiał, był zupełnie inny, niż przedtem. Słowa jego były wprawdzie jeszcze i teraz grzeczne lecz ostre i zimne, jak powiew zimnego wichru. Oblicze jego przedtem