Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrzawa rokoszan brzmi wcale inaczej.
— Cóż zatem dzieje się tam na ulicy?
Vaubaron otworzył okno i przechylił się nad balkon.
Tłum ludzi zdawał mu się teraz dziesięć razy większym, na prawo i lewo ten sam ścisk jak daleko oko sięgało.
Grupa z jakich może jedynastu osób złożona stała w pośrodku dziedzińca hotelu barona Viriville.
Trzej, czarno ubrani ludzie znajdowali się na dachu stajni, po nad którą był ganek Vaubarona. Jeden z nich spostrzegł mechanika i wskazał go palcem obu towarzyszom. Wogóle wszyscy ci ludzie spoglądali ku oknom pierwszego piątra.
W chwili, kiedy się mechanik pokazał, nastąpiła grobowa cisza, lecz trwała zaledwie pół sekundy, a potem jeszcze większy był zgiełk i wrzawa.
Z tych wszystkich tysiącznych gardzieli okrzyków zdawało się Vaubaronowi jakoby słyszał wyrzeczone słowa: To on! To on!
Lecz mógł się mylić, bo wszystko tak było pogmatwane.
Udał się potem do łoża Marty i rzekł:
— Pod naszemi oknami zgiełk nie do opisania lecz nie znam przyczyny. Czy chcesz, abym zeszedł na dół i zapytał?
— A to po co?
— Aby twoją ciekawość zaspokoić, moja kochana.
— Ta mnie nigdy nadto nie piekła. Zresztą jest rzeczą jasną, że to, co się na ulicy dzieje, nie ma z nami najmniejszego stosunku, coż zatem mamy