Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

scy przerażeni i głośno w zamieszaniu mówiący.
Zanadto samym sobą zajęty, nie uważał na pół dosłyszane słowa, lecz wstąpił po stopniach do domu a przez kurytarz i wschody do pomieszkania.
Była godzina dziewiąta rano.
Marta po dłuższym wzmacniającym śnie właśnie się obudziła a Blanka, która zwykle sama ubierała się, wybiegła naprzeciw ojcu, który ją objął ramionami i pieścił.
— Mój przyjacielu — rzekła chora — przecież cię nic złego nie spotkało po twoim wychodzie? Czy może złe nowiny przynosisz?
— Nic, wcale nic — odpowiedział Vaubaron pytaniem żony zdziwiony, — lecz dlaczego mnie pytasz o to?
— Bo wyglądasz wcale zmieszany.
— To moje wejrzenie w błąd cię prowadzi, rzekł mechanik siląc się na uśmiech, a przecież powinno być jeno zwiastunem szczęścia i radości. Byłaby to niewdzięczność, gdybym się w tej chwili nie czuł szczęśliwym i nie patrzył w przyszłość wesołem okiem.
— Jużem się uspokoiła, lecz powiedz mi kochany, co może oznaczać ta ciągła wrzawa na ulicy?
Vaubaron nadstawił uszu i posłyszał głuchą wrzawę, zmienną jak bałwany morskie, kiedy biją o skały.
— Myślałby kto, rzekła chora dalej — że mnóstwo ludzi stoi przed naszym domem. Czy może nowa rewolucya wybuchła? Nie słyszałeś nic?
— Nic wcale. Paryż jest spokojny, a zresztą