Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gólnych okolicznościach pojawiła się i nie mógł na razie znaleźć słów, któremiby swoję wdzięczność wynurzył, lecz serce jego było przepełnione, z ócz dobywały się łzy, drżał i wyciągnął drżące ręce ku człowiekowi, który mu się teraz nie inaczej wydał jak posłańcem opatrzności. Usta jego wymawiały luźne, niezrozumiałe słowa wdzięczności, a opanowany uczuciem, bliskim był rzucenia się przed Rodillem, jak przed świętym na kolana.
Nędznik nie dopuścił do tego.
— Nie dziękuj mi pan, tego nie lubię. Co uczyniłem, o tem niech nie będzie mowy. Przeświadczenie, żem dopomógł ubogiej, ale szlachetnej rodzinie, oto jest jedyna nagroda jakiej sobie życzę. Uczyniłem moje, a teraz żegnam pana.
— O mój panie! — błagał mechanik — na Boga, nie odchodź pan tak odemnie, lecz powiedz mi przynajmniej swoje nazwisko, aby żona i dzieci błogosławiły pana, jak ja go błogosławię.
Rodille pokiwał głową.
— Nie mogę i nie chcę — rzekł. — A na cóżby się i przydało, gdybyś pan wiedział? Nie stoi że napisano: „Niechaj twoja lewica nie wie, co daje prawica?“
— Nie poważę się już więcej nalegać na pana, lecz jeźli już masz pozostać moim nieznanym dobroczyńcą i opiekunem, którego nazwiska nigdy się nie dowiem, to przynajmniej oblicze jego i głos zostaną niezatarte w mej duszy, jak długo mi Bóg życia pozwoli i nie zapomnę ich nigdy. Wspomnienie moje o tobie panie i twej dobroczynności trwać