Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mała Blanka zeszła z fotelu, który służył jej przed chwilą za łóżeczko.
Zbliżyła się do łóżka matki. Nie myślała już ani o wachlarzu papierowym, ani o cudownej lalce chodzącej, którą ojciec obiecał jej solennie.
Nie rozumiała dokładnie tego, na co patrzała, i spoglądała zdziwiona i zaniepokojona, to na ojca we łzach, to na matkę słodko uśmiechniętą.
Chora trzymała się uparcie myśli przed chwilą wyrażonej:
— Jasiu! — powtórzyła — chcę wstać... proszę cię, pomóż mi się ubrać...
Mąż zdjął z kołka skromną sukienkę perkalikową, zawieszoną na ścianie w nogach łóżka, i położył przed Martą.
— Dziękuję ci, mój drogi... a teraz zobaczysz jak jestem silną! — przemówiła.
Podniosła się, chcąc ruchem szybkim z łóżka zeskoczyć.
Niestety! siły, na które liczyła z taką pewnością, zawiodły ją w tej samej chwili, kiedy chciała je wypróbować.
Nie mogła ruchu wykonać. Ciało wycieńczone, bezwładne, w tył się podało, jakby już krew przestała krążyć w żyłach. Głowa upadła ciężko na poduszki. Jęk podobny niemal do tchnienia ostatniego wydobył się z ust sinych. Tak strasznie pobladła, że mąż spostrzegł przerażony, iż nawet te dwie plamy krwawe na policzkach zmalały i znikły nareszcie. Oczy przymknęła... omdlała.
Jan wydał krzyk na pół stłumiony, a trwoga