Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiedział on aż nadto dobrze, jak częste są podobne ułudy u suchotników; z jaką chęcią namiętna czepiają się życia, w chwili, kiedy ono dogasa.
Pewność Marty olbrzymia, jej wiara niczem nie zachwiana w bliskie wyleczenie, przestraszały go, zamiast pocieszać.
Widział w tem jeden więcej symptom przerażający; truchlał na myśl o zbliżającej się katastrofie.
Zdziwiona jego milczeniem, młoda kobieta popatrzyła bacznie na męża:
— Boże mój! — zawołała strwożona. — Boże mój! ty płaczesz?
— To z nadmiaru radości! — szepnął nieszczęśliwy, nie mogąc dłużej łez powstrzymać!
— Tak, to co innego! — uśmiechnęła się słodko. A wiesz, mój najdroższy, żeś mi nie lada strachu napędził?... Ale teraz jestem całkiem uspokojona... Wypłacz się, wypłacz, mój biedaku!... Nie kryj się ze łzami przedemną... Słodkie takie łzy, które radość wyciska, a twój anioł-stróż pozbiera je jako dowód twojej wdzięczności dla Boga... Mogłeś mię utracić, a oto masz mię nazad... Jaki ten Bóg dobry!...
Nic nie mogło być dla Jana bardziej serce rozdzierającem, niż słyszeć to dziękczynienie namiętne, naiwne, z ust, które może wkrótce oniemieją na wieki, zlodowaciałe pod śmierci dotknięciem.
Nie był w stanie odpowiedzieć. Łez potoki twarz mu zalewały; porwał obie ręce Marty i okrył pocałunkami, z rodzajem szału gorączkowego.
Trwało to zresztą bardzo krótko.