Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

silne piersi, wdział na to kamizelkę i ubrał się potem w obszerny, pod samą szyję zapięty surdut. Do kieszeni tego surduta wsunął kleszcze, dłutko i flaszeczkę, a oprócz tego fałszywą brodę i wąsy. Potem opuścił pomieszkanie, a my także opuścimy i nie pierwej z nim się znowu zdybiemy, jak o godzinie dziesiątej wieczorem.
Jakkolwiek to było około połowy września, przecież słońce paliło jak w lipcu i spiekota była ogromna.
Wieczorem wielka była parność i zanosiło się na burzę.
Czarne, gęste chmury pokryły niebo. Błysk płomiennej błyskawicy rozdzierał je od czasu do czasu. Powietrze elektrycznością napełnione, było skwarne i duszące. Każdy oczekiwał w milczeniu daleko-głośnego uderzenia gromu.
Było rzeczą pewną, że jeszcze przed północą gwałtowna burza Paryż nawidzi.
Przed uderzeniem dziesiątej godziny zapukał Rodille lekko do bramy hotelu barona, poczem Urszula Renaud otworzyła równie spiesznie jak dnia poprzedniego.
— Ach mój kochany Rodille — rzekła kobieta wprowadziwszy bandytę na dziedziniec — mężczyzna nie uwierzy nigdy z jakiem utęsknieniem kochająca go kobieta wyczekuje. Zawsze go z taką niecierpliwością czekałam a najbardziej dzisiejszego wieczora. Coś dziś jakby w powietrzu wisiało i boję się. Tak mi się ciągle zdaje, jakby co strasznego miało nastąpić. Tej nadciągającej burzy, tej